Jung, Schreber, kultura – krótki esej o człowieku.

wszelkie prawa zastrzeżone ® kopiowanie tylko za zgodą autora

Mirosław Piróg

 

 Jung, Schreber, kultura – krótki  esej o człowieku.

Około 1989 roku po raz pierwszy przeczytałem słowa Junga: „Stawić opór zorganizowanej masie może tylko człowiek, który jest równie dobrze jak ta masa zorganizowany w swojej indywidualności.”[1] Od tego czasu w moich artykułach poświęconych twórczości Junga cytowałem je szereg razy, jednakże bez szerszego rozpatrzenia ich immanentnego znaczenia. Chciałbym teraz postawić parę pytań dotyczących tych słów i  pomedytować nad ich sensem. Jaka stoi za nimi wizja człowieka i kultury? Co te słowa mówią nam o czasach, w których żył ich autor? Co mówią o  samym  autorze i jego stosunku do innych ludzi? Kilkanaście lat temu powziąłem zamiar zmierzenia się z problemem kultury, na czysto osobistym poziomie, to znaczy jako osobnik gatunku, w którym przekaz wartości kształtujących egzystencję jego członków odbywa się głównie na drodze kulturowej transmisji. Nurtowało mnie pytanie: czy przekaz kulturowy jest jedynym źródłem mojej tożsamości? Słowa Junga były jednym z impulsów, które zadecydowały o  podjęciu  się tego zadania.

Oczywiście słowa te były wypowiedziane w określonym kontekście epoki, pochodzą bowiem z eseju dotyczącego zaistniałych w XX wieku zagrożeń naszej cywilizacji, spowodowanych głównie jej żałosną kondycją. Tym, co w nich jednak najważniejsze i zachowujące swe znaczenie do dziś jest właśnie owo fundamentalne przeciwstawienie jednostki i masy. Ustala ono obszar, w ramach którego możemy zdefiniować sytuację człowieka wieku XX-go. Z jednej strony mamy do czynienia z masą, która wszakże  nie jest przypadkowym, chaotycznym tłumem – to masa zorganizowana, masa wypełniająca swą treścią rzeczywistość świata połowy XX-go wieku. Masa ta jest zinstytucjonalizowana, jej szkieletem jest państwo i jego struktury, ucieleśniane i podtrzymywane przez statystycznych członków danej społeczności. Z drugiej strony stoi jednostka, której zadaniem jest dać odpór masie, masie podążającej najwyraźniej ku zagładzie. Jednostka ta także nie jest czymś jednorodnym, jest także pewną złożoną całością, wielością elementów, które mogą być mniej lub bardziej zorganizowane. Pomiędzy tymi dwoma kosmosami istnieje podstawowe napięcie, toczy się między nimi spór  – masa chce zasymilować jednostkę, wchłonąć ją, by stała się trybikiem w maszynie; jednostka chce zachować autonomiczność i niezależność, wie, że nie może istnieć w pojedynkę, ale wie też, że zlanie się z masą jest zagładą indywidualności.

Czy tak rozrysowana opozycja może być punktem wyjścia refleksji nad kulturą? Jak najbardziej, już choćby z tego powodu że wprowadza bardzo ważne i podstawowe dla zrozumienia ludzkiej kondycji przeciwieństwa. Przeciwieństwa te stanowią wariację podstawowego problem filozoficznego, od którego niegdyś Grecy rozpoczęli namysł nad rzeczywistością – zagadnienia relacji jedno–wiele. W kategoriach społecznych i kulturowych relacja ta manifestuje się jako przeciwstawienie jednostka – zbiorowość. Między tymi biegunami rozgrywa się dialektyka kultury. Polega ona na wzajemnej relacji jednostki, która może stać się jednością, z kulturą, która także może stać się jednością. Zwykle jednak mamy do czynienia z mniej lub bardziej całościową utratą wewnętrznej jedności. Ten stan wewnętrznej dezorganizacji – czy to odniesiony do jednostki czy też do kultury – możemy określić mianem stanu schizofrenicznego. Postaram się w tym eseju uzasadnić moją tezę.

I.

Według mnie z obserwacji Junga wypływa negatywna wizja kondycji ludzkiej. I to nie tylko dlatego, że Jung swe badania nad człowiekiem rozpoczął od obserwacji pacjentów szpitala psychiatrycznego. To był tylko początek, który pozwolił mu wyostrzyć swe spojrzenie na całość ludzkiej populacji, gdyż trudno znaleźć bardziej reprezentatywne miejsce, w którym można by to uczynić. O najbardziej ogólnym charakterze wizji kondycji ludzkiej, jaką znajdujemy w dziele jakiegoś indywidualnego myśliciela decyduje zawarta tam całościowa wizja człowieczeństwa, obejmująca przeznaczenie i przyszłość człowieka. Kiedyś taką wizję zaproponowali Grecy, potem inną wizję zaproponowało chrześcijaństwo i zbudowało na jej podstawie mentalność człowieka średniowiecza, której ciekawe przykłady możemy zresztą spotkać do dziś. W obrębie danej kultury możemy bowiem spotkać różne rodzaje mentalności, rozkładające się zgodnie krzywą Gaussa. I tak, dziś możemy zetknąć się z osobami prezentującymi mentalność głębokiego średniowiecza, jak i z tymi, które są nam współczesne, albo wyrastają ponad naszą epokę.

Każda kultura proponowała swoją wizję człowieka –  badacze kultur, tacy jak przykładowo A. Toynbee, rozważali co najmniej kilkanaście rozmaitych projektów kulturowych. Wyniki badań, dostarczone przez antropologię fizyczną, jak i filozoficzną XX-go wieku sugerują, że nie ma jednej niezmiennej kondycji ludzkiej, są tylko rozmaite wariacje na temat człowieka, trwające nieraz tysiąclecia i łudzące swą niezmiennością. Wariacje te mają swoje ograniczenia, z których najważniejszym jest po prostu nasza biologiczna natura, nie pozwalająca nam zapomnieć, że jesteśmy przede wszystkim zwierzętami. Każda kultura w inny sposób radzi sobie z biologicznymi determinantami naszej kondycji, stanowiąc specyficzną, muzyczną w swej istocie, wariację na temat człowieczeństwa.

Jedną z takich wariacji stanowi także człowiek nowożytny, którego kształtowanie rozpoczęło się już w Renesansie.  Główną jego cechą była wiara w rozum, ów narkotyk filozofów XVII wieku. Wierze w rozum towarzyszyła nieodłącznie  wiara w przyszłość, przyszłość pojętą oczywiście jako czas, gdy rozum będzie rządził ludzkością. Ale dopiero następne stulecia, a szczególnie wieki XVIII i XIX, zahipnotyzowały ludzkość europejską wizją nieograniczonego postępu. Zamiast boga średniowiecza Oświecenie podsunęło swe własne bóstwo – „postęp ducha ludzkiego przez dzieje” – tak brzmiał tytuł dzieła francuskiego filozofa Condorceta, zamordowanego w czasie Rewolucji francuskiej. Czy przystrzygający bokobrody, wyfraczony profesor XIX-wiecznej Sorbony mógł wątpić w przyszłość – zarówno swoją, jak i nauki, której był reprezentantem? Jeżeli był fizykiem, wiedział, że w jego dziedzinie pozostało już jedynie dookreślanie kolejnych miejsc po przecinku w badaniach eksperymentalnych, gdyż wszystko co miało być poznane, już objęły swym zasięgiem nauki ścisłe.

Wiek XX pozostawił daleko za sobą te optymistyczne mrzonki. Radykalną cezurą była I wojna światowa i wyzwolone przez nią zmiany z życiu społeczeństw Europy. Marzenia o świetlnej przyszłości prysły wraz z walkami pod Sommą i Verdun. Swoją drogą ciekawą zbieżnością jest to, że wielu myślicieli, którzy wpłynęli na wiek XX-ty uznało doświadczenia czasów I wojny światowej za decydujące dla kształtowania się swych poglądów, czy to bezpośrednio, jak Wittgenstein czy Teilhard de Chardin, czy też pośrednio, jak sam Jung.  Gdyby Jung zmarł w początkach XX wieku, nikt by dziś o nim nie słyszał. Kto pamięta dziś o H. Spencerze czy E. Haecklu, którzy w czasach młodości Junga dzierżyli rząd dusz? Dane mu jednak było przeżyć aż do drugiej połowy XX-go wieku i zobaczyć przerażające efekty, jakie umasowienie wszelkich procesów cywilizacyjnych wywarło na kulturę. Tak pisał o tym w 1950 roku w Aionie: „Wykorzenienie i odcięcie się od tradycji neurotyzuje masy, przysposabia je do zbiorowej histerii, która wymaga terapii zbiorowej polegającej na zniewoleniu i rządach terroru. Tam, gdzie dominuje racjonalistyczny materializm, państwa stają się nie tyle więzieniami, co domami wariatów.”[2] Mieszkaniec współczesnego miasta jest w sposób szczególny wystawiony na wpływ sił ponadosobowych zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Dzieje się tak właśnie z powodu, który dobrze oddaje angielskie słowo overpopulation. Nadmierne zagęszczenie populacji miast sprzyja spontanicznym i nieukierunkowanym manifestacjom dynamizmów ponadosobowych w ich obrębie. Słowem, nawet jeśli mieszkańcy wielkich miast czują się odcięci od natury, to tym bardziej są wystawieni na wpływy  biologicznych determinantów natury ludzkiej.

By przybliżyć czym są wspominane już parokrotnie  biologiczne determinanty kondycji ludzkiej, odwołam się do wyobraźni czytelnika. Przywołam w tym celu słowa  St. Lema, który w jedną ze swych powieści rozpoczął w ten sposób: „Odbiliście od pnia dziczki tak niedawno, wasze pokrewieństwo z lemurami i małpiatkami jest jeszcze tak mocne, że ku abstrakcji dążycie, nie mogąc odżałować naoczności(…)”[3]. Zdanie to wypowiada inteligentny komputer Golem XIV, a rzecz cała dzieje się w nie tak odległej przyszłości – w 2027 roku. Kwestia, którą Lem włożył w usta (?) krzemowego mózgu najlepiej wyraża upadek wiary w postęp, którego świadkami byliśmy w XX wieku. Intoksykując się technologicznym pędem ( bo dziś to już pęd, nie postęp) zapomnieliśmy o swoich korzeniach, a w efekcie – jakże paradoksalnie! – jesteśmy dziś bliżej  swej pierwotnej, biologicznej natury niż kiedykolwiek. Albo może dziś się ona  bardziej jaskrawo przejawia? Jeżeli tak, to jakie mogą być tego przyczyny? Moją propozycją odpowiedzi na to pytanie jest wskazanie na postępujący od stuleci rozdział między zdeterminowanym biologicznie aspektem naszej kondycji (nasza strona małpia) a aspektem czysto ludzkim (jedynie potencjalnym).[4] Ten dualizm ujęty jest przez Junga jako przeciwieństwo instynktu i archetypu. Problem relacji między instynktem a archetypem nigdy nie został przez niego satysfakcjonująco rozwiązany. Jung wiedział, że tu tkwi klucz do zagadki człowieka, której wszakże nie dane mu było rozwiązać. Podejrzewam, że rozwiązanie to nie może być w sposób racjonalny sformułowane. Niestety, dla współczesnego człowieka niemożność racjonalnego ujęcia oznacza klęskę. Oznacza przyznanie, iż regulowane społecznie zasady racjonalności, kody naszej kultury, muszą pozostać na zawsze jeno projektami, a ich wprowadzenie w życie społeczności będzie zawsze napotykało na nieusuwalne bariery. Oznacza także, że kultura jest  – adaptacyjną wprawdzie – ale jednak iluzją. Wbrew Freudowi, kultura  jest  przede wszystkim nie źródłem cierpień, lecz źródłem złudzeń.

Jakie są efekty tej schizofrenicznej kondycji człowieka? Jednym jest totalne rozszczepienie przebiegające przez całą kulturę. Rozszczepienie to przebiega pomiędzy rzeczywistością życia, a kulturowo kodowanymi wyobrażeniami zbiorowymi. Prym w tym iluzjonistycznym zniekształcaniu rzeczywistości wiodą oczywiście religie instytucjonalne, programujące w umysłach nader ograniczoną wizję świata. Według Junga niedościgniony w abortowaniu ludzkich umysłów jest katolicyzm: „Nieświadomość katolików jest niczym poroniony płód, albowiem kościół już w pełni ukształtował, uregulował i zdusił naturę nieświadomą.”[5] W dalszym ciągu swoich seminariów o jodze kundalini pisze, że my,  ludzie „jesteśmy skromnymi początkami, mniej niż embrionami; jesteśmy po prostu zarodkami, które dopiero muszą się czymś stać – tak jak jajeczka w macicy.”[6]. I dalej: „ Istnieje cała masa ludzi na dobrą sprawę nigdy nie narodzonych. Owszem, wszyscy robią wrażenie, jakby tu byli, uganiają się za swoimi sprawami, załatwiają to i owo – a jednak w rzeczywistości nigdy nie przyszli na ten świat, ponieważ tak naprawdę siedzą za szklaną szybą, znajdują się na etapie życia płodowego. Istnieją tym świecie jedynie z obowiązku, wkrótce jednak zostaną odesłani z powrotem do stanu pleromatycznego, z którego pierwotnie przybyli. Osobnicy tego rodzaju nigdy nie zdołali nawiązać więzi z tym światem – bujają w obłokach i wiodą życie prowizoryczne. Mówią sobie: ‘Teraz żyję w takich a takich warunkach. Jeśli moi rodzice będą się kierowali moimi życzeniami, pozostanę, ale jeśli stanie się coś wbrew mojej woli – zbieram manele i odchodzę.’ Widzicie, na tym właśnie polega życie prowizoryczne, życie warunkowe, życie człowieka, który jest jeszcze związany grubą jak lina cumownicza pępowiną z pleromą – z archetypowym światem blasku. A jednak narodzenie się na tym świecie to sprawa nader ważna, jeśli bowiem nie dojdzie do tego, człowiek nigdy nie będzie w stanie urzeczywistnić swej Jaźni i nie dane mu będzie zbliżyć się do celu zwianego z faktem zaistnienia w doczesności. Jeśli warunki te nie zostaną spełnione, indywiduum to nigdy nie będzie musiało z powrotem trafić do tygla  i narodzić się na nowo.”[7] Religia gloryfikująca dziecięctwo i niedojrzałość na pewno nie pomoże człowiekowi w uwolnieniu się od swych złudzeń.  Niestety, obok religii funkcjonują także inne sfery kultury, które nie ustają w budowaniu złudzeń. To przede wszystkim sztuka, być może nawet wyprzedzająca  w niektórych epokach religię, a ostatnio także nauka, która  – zwłaszcza w postaci scjentyzmu – wytworzyła spójny system iluzji. [8] To dzięki nauce żelazne łańcuchy, którymi krępowano osoby umysłowo chore zostały zamienione na o wiele subtelniejsze łańcuchy chemiczne, czyli  środki psychotropowe.

Nic zatem dziwnego, że nasza planeta, a zwłaszcza te jej miejsca, które są zamieszkane przez duże populacje ludzi, przejawiają sobą tak żałosny widok. Rozszczepienie przebiegające przez nasze wnętrze przenosi się bezpośrednio na nasze środowisko. Jak szaleni zwalczamy wszystko dookoła – głównie  innych ludzi, ale też zwierzęta[9] i środowisko we wszystkich jego aspektach. Nasz gatunek zawsze był wojowniczy, ale dopiero możliwości techniczne pozwoliły mu swe największe ułomności przekuć na  kształt świata, który go otacza. Nauka i technika spotęgowały rozszczepienie natury ludzkiej do tego stopnia, że ludzkość, a być może także biosfera naszej planety, nie przetrwa przez następne sto lat – przynajmniej w tej postaci jaką znamy. Jung pesymistycznie wypowiadał się na ten temat: „Fakt, że w psychologii chrześcijańskiej przeciwieństwa nie dają się pogodzić, wynika stąd, iż zostały one wyostrzone moralnie. Wydaje się nam to oczywiste, mimo że przeciwieństwa – historycznie rzecz biorąc – są dziedzictwem Starego Testamentu, to znaczy zrodziła je sprawiedliwość Prawa. Na wschodzie, co spektakularne, ów specyficzny wpływ nie występuje, toteż nie pojawił się on w filozoficznych religiach Indii i Chin. W tym miejscu  wolałbym jednak nie dyskutować kwestii, czy przyczyniające się do eskalacji cierpienia zaostrzenie przeciwieństw lepiej odpowiada prawdzie – chciałbym tylko wyrazić pragnienie, ażeby to, co teraz dzieje się na świecie, a co jak nigdy przedtem rozrywa całą ludzkość na dwie połowy – zdawać by się mogło – nie do pogodzenia, było postrzegane w świetle zarysowanej przez nas reguły psychologicznej: jeśli jakiś wewnętrzny stan faktyczny nie zostanie uświadomiły, to przystępuje on do człowieka z zewnątrz – jako los; to znaczy: kiedy indywiduum pozostaje jednolite i nie uświadamia sobie swego wewnętrznego przeciwieństwa, wtedy zaiste świat musi przedstawić konflikt i rozpaść się na dwie połowy.”[10] Ostatnie zdanie brzmi szczególnie poruszająco – Jung wiedział, jak niewielu ludzi zdolnych jest „postrzec regułę psychologiczną”, o której mówi, a tym samym jak niewielu zdolnych jest osiągnąć autentyczną jedność wewnętrzną. Wspomniane przez niego „jednolite indywiduum” jest negatywnym bohaterem tego eseju. Negatywnym, gdyż stanowi tylko idealny punkt odniesienia. Wobec zagrożeń i rozszczepiennych sił zagrażających psychice, odwiecznych perils of the soul, jakże wielu wybiera najłatwiejszą drogę homogenizacji, uniformizacji i mentalnej rejterady wobec wyzwań współczesności.  Minione półwiecze w niczym nie polepszyło tej sytuacji.

II.

Stan kondycji ludzkiej wyznacza Zeitgeist epoki, a najwybitniejsi myśliciele stają się eksponentami jej podziemnych nurtów. Chciałbym w porządku chronologicznym przytoczyć trzy przykłady takiej refleksji. Zacznijmy od Junga, który rozpoczął swą  karierę naukową od badań schizofrenicznych pacjentów w klinice Burghözli. Zaowocowały one takimi pracami jak Űber die Psychologie der Dementia praecox: Ein Versuch (1907) czy Der Inhalt der Psychoze (1914). Jak suplement do drugiej z wymienionych prac został opublikowany tekst wykładu, wygłoszonego pierwotnie po angielsku 24 lipca 1914 roku w Londynie, w którym  Jung napisał: „Bliższe zbadanie przypadku Schrebera albo innych podobnych przypadków wykaże, że pacjentów tego typu pochłania pragnienie stworzenia nowego systemy świata albo tego, co określamy mianem Weltanschauung, częstokroć najdziwaczniejszego rodzaju. Celem ich jest, rzecz jasna, stworzenie systemu, który dałby im możność zasymilowania nieznanych zjawisk psychicznych, a tym samym pozwolił im przystosować się do świata. Z początku przystosowanie to ma charakter subiektywny, jest to jednak konieczny etap przejściowy na drodze do przystosowania osobowości do świata w ogóle.” [11] Znając myśl Junga łatwo wyciągnąć z tych jego wczesnych słów daleko – ale czy rzeczywiście za daleko ? – idące wnioski. Pragnienie stworzenia systemu mitologicznego, czy też światopoglądu charakteryzuje ludzkość jako taką, zarówno u początków, jak i współcześnie. Pretendowały do tego miana religie, od form szamanistycznych do wyrafinowanych konceptualnie teologii religii uniwersalistycznych, pretendowała filozofia, a obecnie nauka. Jeżeli tworzenie takiego systemu jest sposobem na opanowywanie psychicznego chaosu, to musimy stąd wyciągnąć konieczny i jakże niepokojący wniosek – budząca się świadomość w perspektywie filogenetycznej odpowiada psychozie w perspektywie ontogenetycznej. Formułując to w terminologii jungowskiej: świadomość jest psychozą nieświadomości. Bez wątpienia odnosi się to do tej szczególnej postaci świadomości, świadomości „ja” zamkniętego w skorupie ciała, którą znamy w kulturze zachodniej jako jedyną, „normalną” postać świadomości. Ta postać świadomości odpowiada za dzieje ludzkich religii i filozofii, panteonów koncepcji i złudzeń mających tylko jeden cel – wyzwolić nas od samych siebie i tym samym zachować status quo. Kontakt z nieświadomością, czyli przede wszystkim z energiami ciała manifestującymi się w symbolach, jest z punktu widzenia tak pojętej świadomości niczym innym jak –  psychozą.

Czy jednostka cierpiąca na schizofrenię może stać się elementem twórczym w kulturze? Wiemy, że elukubracje Scherbera pośrednio wpłynęły na kulturę współczesną, stanowiąc jedno z najważniejszych biograficznych świadectw badanych przez psychologię głębi.[12] Wielu badaczy zauważyło, że schizofrenia jest prawdziwym laboratorium ludzkości. Spośród wielu przytoczmy tu zdanie filozofa i psychiatry, Karla Jaspersa. W 1922 roku zauważa on: „To spektakularne, że dzisiaj wielu wybitnych artystów-schizofreników wywiera taki wpływ za sprawą swoich dzieł stworzonych w okresie choroby.”[13] Przyznaje, że zafascynowała go twórczość van Gogha, w której w klarownej postaci odnalazł to, co stanowiło centrum jego poszukiwań: „To tak, jak gdyby na przelotną chwilę objawiło się ostateczne źródło egzystencji, jak gdyby bezpośrednio dały o sobie znać utajone źródła wszelkiego bytu.”[14]  Następnie przechodzi do osobistej obserwacji : „Kiedy w 1912 roku podczas wystawy kolońskiej oglądałem owe cudowne dzieła europejskiej sztuki ekspresjonistycznej powstałej wokół van Gogha, robiące wrażenie niejakiej monotonii, niekiedy opadało mnie poczucie, że van Gogh był jedynym wzniosłym indywiduum wbrew woli ‘szalonym’ pośród tylu innych, którzy chcieli być szaleni, lecz byli aż nazbyt zdrowi. Czy wierzymy w medium wysokiej kultury intelektualnej, nieograniczoną względem naszej wolę jasności, obowiązek szczerości i adekwatnego do niej realizmu, czy wierzymy w autentyczność tej rozkładającej głębi, owej boskiej świadomości właściwej tylko chorym psychicznie? Żyjemy dziś epoce sztucznego naśladownictwa, przekształcania wszelkiego rodzaju duchowości w fabrykę i instytucję, samej woli w rodzaj egzystencji i czynienia – wszystko to dzieje się na podstawie rozumienia, aktorskiego przeżywania,  w epoce,  w której żyją ludzie, którzy chcą zarazem być i wiedzieć, czym są, ba, ludzie charakteryzujący się udawaną prostotą, udawanym doświadczeniem dionizyjskim i udawaną dyscypliną formowania, ludzi, którzy w jednej chwili pragnęliby uczynić zadość jednemu i drugiemu. Czy w takich czasach przeżycie schizofreniczne nie jest aby warunkiem autentyczności w sferach, które w okresach znamionujących się większą  samodyscypliną mogły być prawdziwe przeżywane i przedstawiane bez udziału schizofrenii?”[15]

Przyjmując bezosobową perspektywę filozoficzną możemy powiedzieć, że schizofrenik popełnia jedynie błąd epistemologiczny – bierze mianowicie złudzenie za rzeczywistość. Psychiatra szuka „głębszego” podłoża, odwołując się do czynników biologicznych albo chemicznych, wywołujących schizofrenię. Pozostając wszelako przy kulturowym wymiarze schizofrenii możemy odkryć rzeczywiście jej głębsze, ontologiczne korzenie. Dopiero w tym ujęciu, jako fakt kulturowy, odsłania ona swe rzeczywiste znaczenie.  Współczesne badania nad schizofrenią dowodzą, że jest ona „(…) przykładem wykraczania poza kulturę  i usytuowania się na jej marginesie, na samej krawędzi doświadczenia.(…) obecnie – na początku XXI wieku – wiemy o kulturze i schizofrenii tyle, że kultura jest kluczowym czynnikiem w niemal każdym aspekcie schizofrenii i na niemal  każdym etapie doświadczenia chorowania.”[16] J. H. Jenkins twierdzi, że „(…) ta ‘krawędź doświadczenia’ tworzona jest na różne sposoby, które są jednocześnie zwyczajne i niezwykłe, konwencjonalne i odchylone, przejrzyste i zniekształcone, czyniąc schizofrenię przypadkiem paradygmatycznym do szerszego wyjaśnienia podstawowych ludzkich procesów. Innymi słowy: pod pewnymi względami, które można konkretyzować, ludzie dotknięci schizofrenią są tacy sami jak wszyscy, z tym że jeszcze bardziej.”[17]

Powyższe uwagi pozwalają na odniesienie kondycji psychicznej schizofrenika nie tylko do społeczeństw, ale i do tworzonych przez nie struktur ponadosobowych, swego rodzaju zbiorowej świadomości, ucieleśnianej przez instytucje.[18] Podkreślam tu iluzyjny charakter doświadczenia schizofrenicznego, który czyni je pokrewnym doświadczeniu wzrastania w jakieś kulturze. Przyjmuję tu mocne, ontologiczne rozumienie iluzji. W tej perspektywie każda kultura jest tylko mniej lub bardziej nieudolną próbą radzenia sobie z fundamentalnym rozszczepieniem konstytuującym naturę ludzką. Efektem tych prób jest tożsamość kulturowa, stanowiąca boleśnie ubogi ersatz autentycznej tożsamości człowieka. Nie jest to tylko ludzka specyfika – społeczności tworzą także zwierzęta, społeczności nie różniące się wiele od ludzkich, w obrębie których znajdujemy zarówno przekaz kulturowy nowo nabytych zdolności, jaki i eksplozję nienawiści w postaci walk i wojen.[19] Tym, co fundamentalnie ludzkie jest dopiero odkrycie praktyk duchowych, które wyzwalają od wpojonego przez kulturę obrazu świata.[20]

John Gray, profesor London School of Economics, w swej książce „Słomiane psy” wprost definiuje ludzi jako zwierzęta żyjące w świecie iluzji[21]. Iluzje te są produkowane przez ich nieustanną ucieczkę od własnej natury, ucieczkę tworzącą religię, politykę, sztukę, naukę. Są one tylko systemami podtrzymującymi w tłumie wiarę w abstrakcyjne idee, takie jak dobro, piękno, prawda. Powstaje pytanie: czy możemy się z tych iluzji otrząsnąć? Zawsze przypominało mi  to kwestię – czy można się umyć w brudnej wodzie? Weźmy przykład prawdy: „Teoria Darwina mówi nam, że zainteresowanie prawdą nie jest potrzebne do przeżycia lub reprodukcji. Częściej okazuje się  ono słabością. Ssaki naczelne oraz ptaki nierzadko uciekają się do oszustwa. Jak zauważa Heinrich, kruki udają, że chowają żywność, podczas gdy ukrywają ją gdzie indziej. Psycholodzy ewolucyjni pokazali, że oszustwo jest powszechnym zjawiskiem w zwierzęcej komunikacji. Wśród ludzi najlepszymi oszustami okazują się ci, którzy oszukują samych siebie. Jak mówi Wright, ‘oszukujemy się, aby lepiej oszukiwać innych.’ Jeśli kochanek przyrzekający wieczną wierność sam w to wierzy, to łatwiej mu uwierzymy; nie czyni to bynajmniej jego obietnicy bardziej prawdopodobną. W konkurencji o partnerów, dobrze rozwinięta zdolność oszukiwania samego siebie okazuje się korzystna.”[22]  Znaczy to, że zwierzęta są stworzeniami pragmatycznymi, ludzie natomiast jako „chore zwierzęta” cierpią na „racjonalizę”, dążąc  ku abstrakcjom, by uciec od samych siebie. Ciągle spotykam osoby, które gorąco oponują przeciw proponowanej im tezie, że nie ma czegoś takiego jak prawda, że prawda to jedna za najczęstszych iluzji. Twierdzą one z przejęciem, że musi istnieć choćby jedna, najmniejsza, malutka, ale absolutna wszakże prawda. Przykłady „racjonalizy” znajdujemy nawet w najbardziej nasyconych emocjami rozmowach, gdy mężczyzna mówi: „Kocham cię”, a kobieta pyta – podciągając jego wypowiedź pod kategorię „absolutnej, czyli bezczasowej prawdy” – czy będziesz zawsze mnie kochał?

Gray’owi bliska jest wizja J. Lovelocka, który widział w Ziemi żywy organizm, podkreśla wszak niezbyt miłe ogółowi aspekty tej teorii: „Lovelock napisał, że wybrał termin Gaja (…) za sugestią przyjaciela, powieściopisarza Williama Goldinga. Jednakże ideę Gai najwyraźniej antycypuje fragment z Daodejing, najstarszego dzieła taoistycznego. W starożytnych chińskich obrzędach ofiarowywano bogom słomiane psy. Podczas rytuału traktowano je z najwyższym szacunkiem. Kiedy uroczystość się kończyła, nie były już potrzebne, deptano je więc i wyrzucano: ‘Niebo i ziemia są bezwzględne i traktują niezliczone stworzenia jak słomiane psy.’ Jeśli ludzie zaburzą równowagę Ziemi, zostaną zdeptani i odrzuceni. Krytycy teorii Gai twierdzą, że nie akceptują tej koncepcji ze względu na jej nienaukowy charakter. Prawda polega na tym, że obawiają się jej i nienawidzą, wynika z niej bowiem, że ludzie nie mogą stać się niczym innym niż słomianymi psami.”[23] Według Lovelocka Ziemia cierpi na chorobę nowotworową: „Ludzie zachowują się pod pewnymi względami jak organizmy patogeniczne, jak komórki raka, nowotworu. Wraz ze wzrostem naszej liczebności zaczęliśmy tak bardzo przeszkadzać Gai, że nasza obecność stała się zauważalnym zakłóceniem(…) gatunek ludzki jest obecnie tak liczny, że stanowi poważną, planetarną chorobę. Gaja cierpi na primatemaję rozsianą – zarazę ludzką.”[24] Dalej Gray przytacza opinię R. Morrisona: „Jeśli ludzka zaraza jest naprawdę tak naturalnym zjawiskiem, jak się wydaje, to krzywa spadkowa powinna odzwierciedlać krzywą wzrostu populacji. Oznacza to, że spadek dokona się zasadniczo na przestrzeni nie więcej niż stu lat i do 2150 roku biosfera powinna  bezpiecznie uregulować liczebność Homo sapiens na poziomie sprzed czasów zarazy – gdzieś między  0,5,  a jednym miliardem.”[25].

 

III.

Gorzkie refleksje prof. Graya, podobnie jak Jaspersa i Junga, pokazują, że globalna cywilizacja, będąca rzeczywistością XXI wieku, niepokojąco przypomina świat doświadczany przez schizofrenika. Czy tylko przypomina?  W tym eseju sugerowałem, że każda kultura jest systemem iluzji i że jedynie radykalny pluralizm kultur pozwalał dotąd przetrwać człowiekowi. Konflikt i walka między różnymi kulturami były czynnikiem relatywizującym tożsamość kulturową, przyczyniając się z jednej strony do niewygasających wojen między kulturami, ale z drugiej strony prowadząc do zmian  wewnątrz kultur. Czy jednak należy się zachwycać tym, że ludzkość przetrwała przez tysiąclecia? Przecież kultura jako macierzyste łono konstytuujących ją jednostek musi istnieć we względnej izolacji od innych kultur. Izolacja ta jest względna tylko z zewnętrznego punktu widzenia, bo kultura, by przetrwać, musi innych ludzi określać mianem barbarzyńców, nie-ludzi, akcentując w ten sposób swoja wyjątkowość. Kwestia wymiany treści kulturowych, czy też wzajemnej, by tak rzec, inseminacji nowymi ideami zawsze była tylko sprawą wybitnych jednostek, nie tłumu. Masa, tłum był medium przetrwania kultury, stanowił od niepamiętnych czasów substrat instytucji, tworzył masę ludzką wypełniająca sobą  struktury społeczne zapewniające trwanie instytucji. Nic zatem dziwnego, że trwanie i przetrwanie było zawsze imperatywem kategorycznym każdej kultury.

Zawsze takie myślenie wydawało mi się przerażająco naiwne. Jeżeli na chwile przyjmiemy przywołaną powyżej  jungowską wizję ludzi jako dzieci (w jednym ze swych pism określił Ziemię obrazowo jako „a house for idiot children”[26]) to możemy tym, którzy zachwycają się przetrwaniem ludzkości (lub jakiejkolwiek jej instytucji) przedstawić następujące porównanie: jeżeli dziecko pedałuje sobie na trzykołowym rowerku, to będzie długo jeździć, gdy jednak posadzimy je przed kierownicą sportowego porsche…Zawsze możemy sobie wyobrazić jako realną możliwość, że cały świat zostaje opanowany przez, dajmy na to, świadków Jehowy, lub podobna grupę proponującą monokulturę ideologiczną jako receptę na wszystkie bolączki ludzkości. Nasz świat jest wypełniony po brzegi osobami i grupami, które proponują nam uniwersalne recepty na  przetrwanie. Wszyscy oni zapominają jednak, że nie jest ważne przetrwanie, lecz tworzenie. A stworzyć możemy tylko samych siebie. Ktoś słusznie zauważył, że indywiduacja jest tak trudna, bo jedyną kompletną rzeczą na tym świecie jest kompletny idiota. To żart, ale jakże znamienny – całość, kompletność (a więc i złudną trwałość) na tym świecie  możemy uzyskać tylko za cenę sprowadzenie zawartości swojego umysłu do jednej tylko myśli. Lecz wtedy ta jedna myśl staje się najwyższą iluzją.

W innym miejscu[27] zaproponowałem następującą tezę: dziś trzeba wyrosnąć ponad każdą kulturę by móc żyć w jakiejkolwiek kulturze. Jak to osiągnąć? Jednym ze sposobów jest uporczywe ukazywanie, że każda kultura jest iluzorycznym systemem, służącym zwierzętom zwanym ludźmi do przetrwania w świecie, który objawia im ich świadomość. Celem procesu indywiduacji jest oczyszczenie z iluzji, nawet tych najbardziej szacownych, kulturowych.[28] Dopiero na tak oczyszczonym polu mogą być tworzone nowe wartości, będące znamieniem autentycznych relacji  między jednostką a światem, jednostką a społeczeństwem. Czy możliwe jest kształtowanie swojej tożsamości poza kodującym systemem kultury? Myślę, że pytanie należy postawić inaczej: czy  dziś możemy sobie pozwolić na wyrastanie tylko w obrębie jednej kultury? Dotychczas nie znano przypadków takiego osiągnięcia, być może poza świadectwami mistyków. Wyrośnięcie ponad kulturę to najwyższe i najtrudniejsze zadanie dla człowieka. Uzmysłowić trudność tego zadania może scena z filmu Gandhi (reż. R. Attenborough, 1982),  w której Mahatma Gandhi mówi do Hindusa, który właśnie zamordował w zamieszkach ulicznych muzułmanina: „Wychowaj jego syna na prawdziwego muzułmanina”. Oto koan naszych czasów.

Chciałbym zakończyć ten esej dwoma cytatami. Pierwszy, pochodzący od Junga, pokazuje subiektywne efekty procesu transcendowania wszelkiej kultury, drugi, będący komentarzem Wang Bi do przytoczonego wersetu Daodejing, obrazuje obiektywne spojrzenie na uwarunkowania naszej ludzkiej kondycji.

„ W ten sposób rodzi się świadomość, której nie więzi już małostkowy, przewrażliwiony, personalny świat ego, lecz która bierze swobodny sposób udział w szerszym świecie zainteresowań obiektywnych. Ta poszerzona świadomość nie jest już drażliwym, egoistycznym kłębkiem osobistych życzeń, lęków, nadziei i ambicji, jaki zawsze trzeba kompensować, czy korygować przez nieświadome kontrtendencje, jest ona natomiast funkcją relacji ze światem przedmiotów, łączącą jednostkę z całym światem  w absolutnej, wiążącej i nierozerwalnej komunii.”[29]

„Niebo i Ziemia pozwalają by wszystko szło swym naturalnym torem. Nie wpływają na nic i nie stwarzają niczego,  a to co zaistniało, porządkuje się samo z siebie. Dlatego mówi się, że Niebo i Ziemia nie są humanitarne. Z humanitarnością wiąże się ustanawiane instytucji, wpływanie na zachowanie się ludzi i tworzenie. Lecz gdy instytucje są ustanowione i wpływa się na zachowanie, to wszystko traci na autentyczności. Gdy pojawia się szlachetność i chęć wpływania na innych wszystko traci na integralności [ z całością świata, ponieważ następuje zróżnicowanie]. Jeśli wszystko traci  na integralności, to traci zdolność dbania o siebie.”[30]


[1] Pochodzą one z rozprawy Gegenwart und Zukunft opublikowanej w 1956 roku. Została ona opublikowana w j. angielskim pt. The Undiscovered Self [w:] Idem, Civilisation in Transition, CW 10, London 1964, p. 278.

[2] C. G. Jung, Aion. Przyczynki do symboliki jaźni, tłum. R.Reszke, Warszawa 1997, s.208.

[3] St. Lem, Golem XIV, Kraków 1981, s. 25.

[4] Rozróżnienie to pochodzi od wybitnego polskiego antropologa, Andrzeja Wiercińskiego. Zob. jego Magia i religia. Szkice z antropologii religii, Kraków 1994, s. 27. Z kolei wybitny badacz naczelnych, Frans de Waal uważa, że „ze wszystkich naczelnych my mamy w sobie zdecydowanie najwięcej sprzeczności. Na tej planecie nigdy nie żyło zwierzę z większymi konfliktami wewnętrznymi. Dlatego też siedzi w nas nie jedna małpa, ale przynajmniej dwie.” F. De Waal, Hippis czy kiler ?, „Forum” nr 37, 11.09.2006, s. 61.

[5] C. G. Jung, Psychologia kundalini jogi, tłum. R. Reszke, Warszawa 2003, s. 188 (tłum. zmodyfikowane). Współcześnie wtóruje mu E. Drewermann: „(…)nawet religia , która miała być ostoją dla tego co swoiście ludzkie, w rękach kościelnych biurokratów zamienia się w fabrykę metafizycznego uzasadnienia mieszczańskich wartości przeciętnych, takich jak małżeństwo, własność, surowe wychowanie w imię tradycji, posłuszeństwo, dyscyplina, interesowana mimikra i samozakłamanie. Świątynia ludzkiej wolności ostatecznie przerodziła się w zdogmatyzowany, zrytualizowany i antyekumeniczny obrzęd ofiarny, a na ołtarzu zamiast Baranka złożono w ofierze całopalnej samodzielność myślenia i indywiduację rozwoju.” E. Drewermann, W obronie indywidualności, tłum. A. Kryczyńska i B. Miracki, Warszawa 1997, s. 9.

[6] C. G. Jung, op. cit., s.106.

[7] C. G. Jung, op. cit., s.112.

[8] Własną hierarchię iluzji przedstawił Frank  Zappa: „Moglibyśmy znacznie ograniczyć występowanie chorób psychicznych w skali całego świata, gdybyśmy przyznali, że rodzice mogą doprowadzić dzieci do szaleństwa. Jestem przekonany, że do pewnego stopnia to właśnie oni są winni, że dzieciom odbija. Mają w tym większy udział niż telewizja czy płyty z rock and rollem. Istnieją tylko dwie rzeczy, które biją pod tym względem telewizję i rodziców-  religia i narkotyki.”  F. Zappa, P. Occhiogrosso, Takiego mnie znacie, Warszawa 1996, s. 168. Mamy zatem według Zappy współcześnie do czynienia z następującą hierarchią: religia, narkotyki, rodzice, telewizja, rock and roll.

[9] Według niektórych badaczy ludzie eksterminują rocznie 50 miliardów zwierząt. W 1949 roku M. Heidegger w jednym z wykładów wypowiedział, oburzające dla wielu komentatorów słowa: „Rolnictwo jest obecnie zmotoryzowanym przemysłem żywnościowym, tym samym w istocie, co fabrykacja trupów w komorach gazowych i obozach zagłady.” C. Wodziński, Heidegger i problem zła, Warszawa 1994, s. 579.

[10] C. G. Jung, Aion, op. cit., s.85.

[11] C. G. Jung, On Psychological Understanding [w:] Idem, The Psychogenesis of Mental Disease, CW 3,  London 1991, s. 189.

[12] Zob. D. P. Schreber, Pamiętniki nerwowo chorego, tłum. R. Darda-Staab, Kraków 2006.

[13] K. Jaspers, Strindberg i Van Gogh. Próba analizy patograficznej z porównawczym przywołaniem Swedenborga i Hölderlina (I wyd. Zűrich 1922), tłum. R. Reszke, Warszawa 2006, s. 239.

[14] Ibidem, s. 241.

[15] Ibidem, s. 242-243.

[16] J. H. Jenkins, R. J. Barrett (red.), Schizofrenia, kultura i subiektywność – na krawędzi doświadczenia, tłum. J. Bobrzyński i K. Gdowska, Kraków 2005, s. 5 i 7 (kursywa w oryginale).

[17] Ibidem, s. 35 (kursywa dodana).

[18] Zob. J. Jacobi, Psychologia C. G. Jung, tłum. St. Łypacewicz, Warszawa 1993, s. 48.

[19] Zob. J. Goodall, Przez dziurkę od klucza.30 lat obserwacji szympansów, tłum. J. Prószyński, Warszawa 1995.

[20] Tak twierdzi J. Sieradzan, obficie dokumentując swą tezę.  Zob. jego Od kultu do zbrodni. Ekscentryzm i szaleństwo w religiach XX wieku, Katowice 2006, s. 431.

[21] J. Gray, Słomiane psy. Myśli o ludziach i innych zwierzętach , tłum. C. Cieśliński, Warszawa 2003, s. 109.

[22] Ibidem, s. 30-31.

[23] Ibidem, s. 36. W przekładzie T. Żbikowskiego fragment ten brzmi: „ Niebo i ziemia nie przejawiają (cnoty) ludzkości i traktują dziesiątki tysięcy istot jak (ofiarne) psy ze słomy.” „Literatura na świecie”, nr 1, Warszawa 1987, s. 6. W najnowszym przekładzie A. I. Wójcik: „Niebo i ziemia nie są humanitarne, do wszystkich rzeczy i spraw odnoszą się jak do trawy i psów.”  Laozi, Księga dao i de. Z komentarzami Wang Bi, tłum. A. I. Wójcik, Kraków 2006, s. 34.

[24] J. Gray, op. cit., s. 13.

[25] Ibidem, s. 18.

[26] W czasie zimnej wojny została opracowana doktryna „mutually assured destruction” (w skrócie MAD, ang. „szalony”) czyli  wzajemnie zapewnionego zniszczenia. Jest to najbardziej fascynujący wytwór tzw. inteligencji wojskowej, którą obok ludzkiej i zwierzęcej wyróżnił twórca bomby atomowej R. Oppenheimer.  Jung, znający realia szpitali dla umysłowo chorych, dobrze wiedział co mówi, gdy nazywał naszą planetę, czy choćby tylko Europę, „prywatnym domem wariatów”. C. G. Jung, Analiza marzeń sennych, Seminaria t. 2, tłum. R. Reszke, Warszawa 2002, s. 421.

[27] M. Piróg, Psychologia a kultura – uwagi na temat podejścia Carla Gustava Junga[w:] K. Węgłowska-Rzepa (red.), Myśl Carla Gustava Junga w analizach teoretycznych, w praktyce i w badaniach empirycznych, Wrocław 2006, s. 73.

[28] „Indywiduacja odcina człowieka od osobistego przystosowania i stąd też od zbiorowości.” C.G. Jung, Adaptation, Individuation, Collectivity, CW 18, par 1095 [cyt. za:] D. Sharp, Leksykon pojęć i idei C. G. Junga, tłum. J. Prokopiuk, Wrocław 1998, s. 72. Cytowany fragment kończy się znamiennymi słowami: „Społeczeństwo ma nie tylko prawo, lecz także obowiązek potępić człowieka przechodzącego indywiduację, jeśli nie uda się mu stworzyć równoważnych wartości.”

[29] D. Sharp, Leksykon…, op. cit. s. 113 (kursywa dodana).

[30] Laozi, Księga dao i de., op. cit., s. 34.

Dodaj komentarz